Słupia v5 2010

SłupiaWłaściwie to przystępuję do opisu tego spływu po baaardzo długim czasie i nawet nie pamiętam kiedy płynęliśmy. Spływ mały, kameralny można nawet powiedzieć. Było nas dwóch Andrzej i Ja.
Rzeka standard czytaj Słupia na odcinku od Soszycy do Gołębiej Góry. Na końcu spływu czekał na nas Tadek (który jeszcze wtedy nie pływał, z uwagi na wzmocnienia w okolicach odcinka szyjnego... ale to całkiem inna historia).
Sympatyczne ognisko, super kiełbaski i niestety koniec spływu.



Bytowa 2010

BytowaWyśmienita pogoda spływowa spowodowała, że zmieniliśmy plany zimowego pływania i zdecydowaliśmy się wybrać na "rzekę w koło komina" to jest Bytowę. W spływie uczestniczyli: Kondziu, Grzegorz, Tomek, Andrzej i ja. Wystartowaliśmy z Bytowa około 9.30 z nowego mostu, a zakończyliśmy spływ na moście w Osieczkach. Po drodze na jednej z przeszkód o mało co nie wywinąłem kozła. Pomógł mi kadłub rozpędzonego Andrzeja. Ten spływ w ogóle obfitował w pomocne dłonie. Na grubym konarze drzewa przeciągnął nas (znowu) Andrzej, a przy kolejnej przeszkodzie, na którą pomimo trzykrotnych prób nie udało mi się wbić, pomógł Grzegorz. Przy wysiadaniu odpłynął mi kajak, który po krótkiej akcji znalazł Kondziu. Pomimo deszczu na koniec rozpaliliśmy małe ognisko i zjedliśmy przepyszne kiełbaski.
Ps. Na jutro zapowiada się "dzień zdjęciowy".

Słupia v4 2010

SłupiaPo raz czwarty w tym roku pojawiliśmy się na Słupi, tym samym rozpoczynając zimowy sezon spływów.
Najpierw krótka wizyta na bazie, potem przeliczenie uczestników (rozpoczęliśmy od czterech, skończyliśmy na pięciu) i wyjeżdżamy. Wystartowaliśmy z Kajlandi, trasa miała zakończyć się w Bylinie, czyli Młynkach. Pogoda idealna jak na taki spływ, około zera, brak wiatru i mnóstwo śniegu. Płatki śniegu były praktycznie wszędzie. Bezwietrzna aura spowodowała, że płynęliśmy pod baldachimem z białego puchu. Biada temu, który płynął pierwszy i dotknął gałęzi. Spływ przebiegał bez większych zakłóceń, poza tym, że przy pierwszej możliwej okazji zamieniłem kajak z Tomkiem, z uwagi na wyprofilowanie podnóżka, którego żadnym znanym sposobem nie mogliśmy wyregulować.
Po dotarciu do Byliny, zdecydowaliśmy, iż płyniemy dalej i spływ zakończyliśmy w Soszycy.
Ps. Pozdrowienia dla Tadka.

Wda v2 2010

WdaNic nie zapowiadało tym razem kłopotów. Dopisała pogoda. Jezioro czyste jak szkło, nawet najmniejszej fali. Zupełnie inne warunki od tych, które spotkaliśmy w czwartek. Zero deszczu, zero wiatru.
Spływ rozpoczęliśmy od wypakowania pięciu przyczep z kajakami. Co samo w sobie jest absorbującym zajęciem. Do tego kamizelki, wiosła. Jest co robić. Wypłynęliśmy punktualnie o 11.00, po krótkim szkoleniu BHP i omówieniu trasy. Ja prowadzę, w środku Włodek i Bury, zamyka Tadek. Nasz spływ (Włodka i mój) przebiegał praktycznie bez problemów. Poza jednym drzewem, gdzie jeden z uczestników został na drzewie i wpadł do wody. Jak się okazało był pod dość znacznym wpływem alkoholu. Po drodze postój w Miedznie i meta w Wojtalu.
Tymczasem Tadeusz, miał naprawdę kłopoty. Trafił na czterech niesubordynowanych wioślarzy i z dużym opóźnieniem zakończył spływ w Miedznie. Musiało się sporo dziać, skoro Tadeusz, zazwyczaj gadatliwy, tym razem milczał.

Wda 2010

Na kilka dni przed spływem około 100 osób na odcinku Wdy (Półwysep Lipa - Wojtal) popłynęliśmy z Tadeuszem na mały rekonesans. Odcinek ten można podzielić na 3 części: pierwsza to jezioro (wysoka fala, nieprzyjemny wiatr), drugi to fragment od Borska, około 5 km, gdzie nurt rzeki jest dość silny, koryto płaskie, pełne drzew stojących w rzece. Ostatni odcinek to leniwa, szeroka i spojona trasa. Całość, to jest około 17 km pokonaliśmy w 2,5 godziny.
Właściwy spływ ma się odbyć w sobotę. Zobaczymy jak będzie.

Słupia v3 2010

SłupiaPo europejskich eskapadach przyszedł czas na powrót do źródeł. Dosłownie. Pojawiliśmy się (po raz trzeci w tym roku) na Słupi. Klasyczny odcinek Soszyce - Gołębia Góra. Jedynym odstępstwem od reguły było to, iż zabraliśmy ze sobą oboje dzieciaków! Dla Buni był to pierwszy spływ kajakowy w życiu. Mieliśmy trochę szczęścia z pogodą, zaczęło padać dopiero późnym popołudniem jak już bezpiecznie pałaszowaliśmy obiad. Spływ zajął nam jakieś 3,5 godzinki.
Ps. Z uwagi intensywne opady deszczu dzień wcześniej, poziom wody był bardzo wysoki, na dodatek woda była nieprzejrzysta.


Słowienia i Chorwacja 2010

SkotawaW tym roku wyjątkowo zdecydowaliśmy się na wyjazd wakacyjny zorganizowany przez biuro podróży. Kontakt nawiązaliśmy dzięki doświadczeniom Jacka i jego poprzednim spływom. Z uwagi na brak pełnego składu na naszą trasę, krótko przed startem przerzucono nas do innej grupy o bardzo podobnym charakterze. Właściwie z trasy wypadły tylko rzeki w Bośni. Nic nie szkodzi, pojawimy się tam również.

Dzień 0

Wyjeżdżamy z domu zgodnie z planem, godzina 10.00. Teoretycznie podróż do jacka powinna nam zająć około 7 godzin. Zapada decyzja, iż pojedziemy przez Niemcy. Nie jest bliżej, ale powinno być szybciej. Z małymi przygodami, ale trafiamy na czas. Krótki posiłek (dzięki Jacek) i przesiadamy się razem z córką Jacka do drugiego auta, aby dotrzeć do Pragi. Punkt zbiorczy mamy między dwoma McDonaldami, w centrum handlowym Cerny Most. Ponieważ na miejscu mamy trochę czasu posilamy się przy okazji. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie nam zjeść kolejny ciepły posiłek. Punktualnie o 21.00 podstawia się autobus z biura podróży i startujemy. Jesteśmy jedynymi Polakami (wraz z Jackiem i jego żoną) w autobusie. Cała reszta to Czesi, w zdecydowanie różnym wieku. Po drodze dowiadujemy się wielu mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy na temat mijanego otoczenia. Trasa wiedzie z Pragi, przez Brno, Wideń, Gratz, Maribor do Cleje.

Dzień 1

Słupia v2 2010

Na dzień przed wyjazdem na wakacje zaplanowaliśmy krótki spływ z Soszycy do Głębokiego. Na spływie był Krzysiek z synami i nieplanowana para z Niemiec (o imiona zapomniałem zapytać). Ponieważ nasi przyjaciele z za zachodniej granicy byli pierwszy raz na kajaku zdecydowaliśmy się im pomóc i towarzyszyć im na trasie spływu. Niemcy planowali koniec na Gołębiej Górze. Jednak podczas pokonywania trasy przekonali się, że nie jest tak źle i zdecydowali się kontynuować zabawę. Popłynęli z nami do końca. Pogoda i humory jak zwykle dopisały (choć Hubert był mniej zadowolony, z uwagi na brak atrakcji). Spływ zakończyliśmy sympatyczną kąpielą w Jeziorze Głębokim.
Oby więcej takich pomysłów.
Ps. Jutro czeka nas droga do Pragi i dalej Chorwacja. Torby i worki spakowane, Magda przygotowana na wspaniałe wakacje. Do zobaczenia za tydzień.

Słupia 2010

SłupiaJakiś tydzień temu otrzymałem od Andrzeja zgłoszenie na Zawody Kajakowe Górskim Szlakiem Szwajcarii Kaszubskiej. Ponieważ nigdy wcześniej nie brałem udziału w podobnej imprezie targały mną niepewność i niezdecydowanie. Jak się okazało moje obawy były bezpodstawne. Impreza udała się wyśmienicie. Dopisało wszystko. Począwszy od uczestników, skończywszy na organizacji i pogodzie. Ale po kolei. Po krótkiej odprawie, objaśnieniu trasy zawodów i szkoleniu z zasad bezpieczeństwa udaliśmy się na start. Wylosowałem numer startowy 11. Jako pierwsze wypuszczone zostały jedynki, w odstępie 2 minut. Już pierwsze starty zakończyły się miłymi eskimoskami startujących. No cóż, czasami emocje górują nad rozsądkiem. Trasa najpierw "cofała się" w górę rzeki, pierwszy punkt kontrolny umiejscowiono przed mostkiem. Po zaznaczeniu "wodoodpornym ptaszkiem" zaliczenia etapu, zwrotka i długi odcinek (2,5 - 3 km) przez Jezioro Węgorzyno. Przed dotarciem do kolejnego etapu dogoniłem zawodnika numer 9. Dalej punkt numer dwa i szybki powrót do bojki, zwrot i sprint do kolejnego punktu. Przed dotarciem do czwartego (i ostatniego w tym etapie) punktu kontrolnego dogoniłem również 10. Ten etap zajmuje około 40 minut.
Z uwagi na bezpieczeństwo starty w kolejnej części spływu odbywały się dopiero po zaliczeniu rynny sulęczyńskiej.
Na rynnie ustawiono bramki, celem wymuszenia konkretnego zachowania.
I o ile bramki numer 1, 2 i 3 ustawiono dość rozsądnie to kolejne były naprawdę łatwe do zaliczenia. Jedyna uwaga do organizatorów, może dotyczyć wysokości zawieszenia poprzeczek. Można trochę niżej i wężej... Będzie trudniej.
Na koniec rynny krótka (150 metrowa) przenoska i około 1,5 km do mety. Około dwustu metrów przed metą zastawka kierująca wodę do pstrągarni uniemożliwia spływ i wymusza krótką przenoskę lewym brzegiem. Za zastawką poziom wody był bardzo niski, tak więc cumka w dłoń i sprint do mety. Z taktycznego punktu widzenia najważniejsze znaczenie dla wyników miał pierwszy etap - jezioro. Na rynnie, o ile zawodnik nie popełni błędu (każde dotknięcie bramki skutkuje karnymi dwoma minutami), nie można wiele stracić/zyskać.
Z uwagi na inne obowiązki musiałem wracać szybciej do Bytowa i nie pojawiłem się na zakończeniu imprezy.
Przyznam szczerze, iż nawet nie zapytałem Andrzeja o miejsce na mecie...
Poniżej oficjalny komunikat organizatorów.

I Zawody Kajakowe Górskim Szlakiem Szwajcarii Kaszubskiej

Już w najbliższy weekend odbędą się pierwsze amatorskie zawody kajakowe na Słupi. Impreza ma charakter amatorski i towarzyski - w duchu zdrowej rywalizacji. Zapraszamy wszystkich miłośników kajakarstwa do spróbowania swoich sił na rzece Słupi. Po zawodach odbędzie się koncert zespołu "Nadmiar". Osoby towarzyszące mogę korzystać z udogodnień Przystani Kajakowej w Sulęczynie - wypoczywając nad samą rzeką.

Program imprezy:
25 czerwiec (piątek)
- od 14:00 Przyjazd i zakwaterowanie uczestników na Przystani Kajakowej. Podpisanie listy, rozdanie identyfikatorów.
- 18:00 Wspólne ognisko i posiłek. Zapoznanie się uczestników, atakże trasy zawodów, nocleg na Przystani Kajakowej - własne namioty

26 czerwiec (sobota)
- 9:00 śniadanie
- 10:00 Zbiórka, rozdanie numerów startowych i wyjazd na miejsce startu.
- 11:00 Rozpoczęcie rywalizacji wg. oznaczonej trasy

Poglądowy opis trasy zawodów:
I etap /pomiar czasu/ - jezioro i rzeka Słupia /4 pkt. Kontrolne./
II. etap /pomiar czasu/ - rynna Sulęczyńska, dodatkowo bramki slalomowe, przenoska /pkt.kontrolny/

Zasady rywalizacji:
- pkt. Za bramki slalomowe
- pomiar czasu za cały odcinek do Przystani Kajakowej.
- 16:00 - 17:00 Planowane zakończenie rywalizacji.
- 18:00 Podsumowanie zawodów, rozdanie nagród i Pucharu Wójta. Ognisko, kolacja i zabawa do białego rana.
- 21.00 : Wieczorną zabawę do rana, którą rozpocznie koncert zespołu „Nadmiar”.

27 czerwiec (niedziela)
- 12.00 : Wyjazd uczestników

Planowane jest zgłoszenie 50 zawodników w różnych kategoriach /jedynki, dwójki, wyczynowe, turystyczne, klubowe/.

Cena wpisowego wynosi 50 zł/os.
Organizator „Przystań Kajakowa” oraz ekajaki.pl zapewnia uczestnikom:

- miejsce na polu namiotowym „Przystań Kajakowa" 25-27 czerwca /altanki wypoczynkowe, altana biesiadna, woda, prąd, WC, boisko do siatkówki plażowej, parking/
- wyżywienie : ognisko i posiłek w piątek, śniadanie i kolację w sobotę,
- imprezę wieczorną
- kajak wraz z wyposażeniem (w zależności od zgłoszenia jedynka albo dwójka)
- zabezpieczenie podczas imprezy ratowniczo-medyczne.

Osoby, które przyjadą z uczestnikami, ale nie biorą udziału w zawodach dodatkowa opłata za pobyt na polu 10 zł/doba/

Zgłoszenia proszę wysyłać na [email protected] albo [email protected]

Serdecznie zapraszamy !
Przystań Kajakowa Sulęczyno & ekajaki.pl

Ps. W międzyczasie Tadek płynął DEBILa. Z informacji uzyskanych w trakcie zawodów wynikało, iż jest trzeci i widzi drugiego. Jak się okazało skończył zawody na trzecim miejscu, bijąc swój rekord trasy o blisko dwie godziny (15 godzin 41 minut). Brawo Tadeusz!

Zbrzyca 2010

Zbrzyca W długi majowy weekend razem z Grzegorzem mieliśmy przyjemność poprowadzić kolejny spływ dla ekajaki.pl. Pod opiekę otrzymaliśmy 25 dwuosobowych kajaków i jedną jedynkę. Wyruszyliśmy bardzo wcześnie to jest około godziny 12.00 z Somin, niedaleko ośrodka Uroczysko. W grupie znalazły się osoby, które nigdy wcześniej nie pływały kajakiem, jak również te, dla których był to po prostu kolejny spływ. Już pierwsze jezioro (Somińskie) szybko pokazało czym to się kończy. Mimo wielu prób, rad instruktora jedna z dwójek odstawała coraz bardziej od grupy. Nie pomagała również negatywna motywacja chłopaka, który w ten sposób nie pomagał swojej partnerce. Niestety niewiosłowanie na kajaku i zwracanie uwagi dziewczynom nie jest najlepszym sposobem na budowanie pozytywnych relacji w grupie. Para chciała zrezygnować po pierwszych dwustu metrach. Udało się ich jednak przekonać, aby dotarli co najmniej do przesmyku łączącego dwa jeziora i tam podjęli decyzję. I tak powoli, swoim tempem w końcu dogoniliśmy na przesmyku grupę. Poprosiłem ich, żeby postarali się wystartować jako pierwsi do drugiego etapu. Oczywiście nie udało im się to, i znowu byliśmy na samym końcu. Czasami mam wrażenie, że ludzie nie mają pecha, tylko sami do niego prowadzą.
Wycieczka przez drugie Jezioro (Kruszyńskie) była odrobinę łatwiejsza z uwagi na wiatr w plecy. Dotarliśmy do Windorpu i dalej do ostatniego jeziora na trasie - Jeziora Parzyn. Pozostał nam jedynie krótki odcinek Zbrzycą do Kaszuby.
I tu zaczęły się kolejne atrakcje. Jeden z uczestników zauważył, że mu kajak sam skręca...
Po w sumie, pięciu godzinach (co i tak wydaje się dobrym rezultatem) dotarliśmy na metę. Chwila oczekiwania na transport i godzinkę później byliśmy w Bytowie. Najciekawsze jest to, iż ta grupa na kolejny dzień zamówiła następny spływ. Tym razem Słupią. A tam już nie będzie tak łatwo... Mam nadzieję, że sobie poradzą.

Wiosło 2010

Galasport Klasik Zainwestowałem, to znaczy kupiłem pierwszy w życiu prawdziwy sprzęt kajakowy. Wiosło. Skorzystałem oczywiście z pomocy kolegów z ekajaki.pl. Wiosło sprowadził prokajak. Można je znaleźć tutaj.
Nie miałem jeszcze szansy spróbować jak działa w warunkach bojowych. Niemniej jednak zwraca uwagę kilka rzeczy.
Po pierwsze wykonanie. Jest bezapelacyjnie perfekcyjne! Wszystkie wykończenia, szlify krawędzi, nawet naklejki są idealne. Uchwyt pod dłoń (przetłoczenie pod prawą ręką) wyprofilowany delikatnie, jednocześnie umożliwia pewny chwyt. Kąt 60 stopni, optymalny. Uchwyt przechodzi w drążek w środkowej części zapewniając na długim odcinku podparcie przy zmianie kąta natarcia.
Druga sprawa to pióra. Włókna węglowe i aramidowe splecione "w kratkę" obiecują dużą wytrzymałość. Niestety jak dało się zauważyć nie są to wiosła niezniszczalne. Udało mi się przecież zniszczyć (ułamać) wiosło Combat. Na uwagę zasługuje wykończenie krawędzi piór metalem. Jest nadzieja, że nie wyszczerbię wiosła na pierwszym drzewie. Metalowe okucia właściwie nie są okuciami, są po prostu wlaminowane w pióro.
Pióra w porównaniu do innych wioseł, z którymi mają do czynienia wydają się dość długie. Duża powierzchnia powinna umożliwiać mocne wiosłowanie.
Drążek. Wybrałem wiosło w wersji nieskładanej. Co monolit to monolit. Drążek również wykonany w wersji aramidowo-węglowej. Miałem podobne wiosła w ręku zimą i ciekawe jest to, że nie są zimne tak jak wersja z aluminium. Długość wiosła to 212 cm. Chciałem wiosło odrobinę krótsze od tych, które ekajaki standardowo wypożyczają na spływy. Krótszym wiosłem jest po prostu łatwiej manewrować w krzakach. Dodatkowo w małym kajaki (Chopper, Combi 359) jest mi wygodniej. Cena. Jeszcze nieznana. Andrzej obiecuje, że sprawdzi i poda we właściwym czasie.

Podsumowanie:
wiosło do kajakarstwa nizinnego;
idealne do długich podróży i turystycznego maratonu;
asymetryczne, lekkie (650 g/para) pióra wykonane z aramidu i węgla;
wymiary pióra: 510 x 190 mm;
drążek o średnicy 29,5 mm (14951000) wykonany z aramidu i węgla, z owalnym uchwytem;
waga drążka: 220 gramów.

Radunia 2010

RaduniaZaczęło się jak zwykle całkiem niewinnie od małego spóźnienia Pecia. Jeszcze "na bazie" wpadli na pomysł, aby pójść do bankomatu. Trwało to chwilę (jakby poszli po bankomat) i z małym opóźnieniem ruszyliśmy w trasę. Po drodze otrzymaliśmy sygnał z Grupy Rowerowej Trójmiasto, że chłopaki są już na miejscu. W sumie na rzekę trafiliśmy około 10.00. Pogoda jak zwykle dopisała. Trasa. No cóż. Początek wcale nie zapowiadał dalszych atrakcji. Zrazu spokojnie, wręcz ospale. Zaskoczyła mnie przeźroczystość wody i widok, w wielu miejscach bardzo czystego, żwirowego dna.
Jak można się było spodziewać, nasza sielanka nie trwała długo. Rezerwat Jar Raduni przywitał nas tablicą z regulaminem oraz 6 promilami spadku. Dosłownie widać jaki silny jest nurt. Wysokie zbocza jaru potęgują tylko wrażenie pełnego odizolowania od świata zewnętrznego. Nie ma się nawet gdzie wysikać :) Nie będę rozpisywał się o pojedynczych zwałkach. Nie ma sensu. Jest ich po prostu bardzo dużo. W jednym z miejsc przypiliło mnie dość mocno do pnia. Spróbowałem napłynąć drugi raz i prawie skończyło się wywrotką. Udało mi się jednak wybronić ustawiając dno kajaka naprzeciw napierającej wodzie i przesuwając się wzdłuż pnia umknąłem bokiem. Przy okazji zgubiłem wiosło, które po chwili dostarczyła mi jedyna na tym spływie kobieta.
Tak na marginesie zostałem oceniony jako: godny zaufania i sprawiający dobre wrażenie. No ciekawe. Dobrze, że nie słyszała tego moja żona.
Jako podsumowanie wystarczy fakt, iż planowaliśmy przepłynąć odcinek do elektrowni w Rutkach, a skończyliśmy w połowie trasy (na moście).
Ostatnia kwestia to ilość wywrotek. Było nas czternastu. Krzysiek wyliczył 1,5 wywrotki na osobę. No tak, jest to całkiem możliwe, biorąc pod uwagę fakt, iż nasz kolega zaliczył ich 6 (słownie: sześć). Na szczęście udało mi się pozostać z zerowym kontem kabin...

Skotawa 2010

SkotawaW ostatni weekend lutego ekipa ekajaki.pl zorganizowała spływ drugim odcinkiem Skotawy. Relację z pierwszego etapu można znaleźć w poprzednim poście. Tym razem nie było 20 stopni mrozu, pogoda i temperatura dopisały (było około plus 5). Do tego ciepłe południowe słońce. Sama przyjemność. Wystartowaliśmy około godziny 10 w miejscu, w którym poprzednio skończyliśmy tj. przy moście niedaleko Jamrzyna. Tadeusz liczył, iż odcinek ma około 20 km, w co jak później się okazało słusznie wątpiliśmy.
Ten odcinek Skotawy diametralnie różni się od wcześniejszego. Rzeka zaczęła przypominać rzekę, a nie rów melioracyjny. Spokojnie można by się tu pojawić wraz z rodzinką, oczywiście latem. Generalnie nie napotkaliśmy większych trudności. Kilka poważniejszych zwałek, wraz z pomocą kolegów udało się przebyć dość szybko. Na tyle szybko, że oczekiwaliśmy na transport powrotny, przy okazji stając się małą atrakcją turystyczną dla przejeżdżających aut.

Skotawa 2009

SkotawaNie dalej jak tydzień później pojawiliśmy się we trójkę (Tadeusz, Andrzej i ja) na Skotawie. Wystartowaliśmy około godziny 10.00 przy pięknej, słonecznej pogodzie i 14,5 stopniach... mrozu. Na samym początku Tadeusz ostrzegł, że po około 300 metrach czekają nas pierwsze atrakcje. Andrzej nie sądził, że aż takie. Zaliczył małą kabinę. Na szczęście skończyło się tylko na przebieraniu skarpetek i obuwia. Tak przy okazji, to zdjęcie mokrych skarpet stanowi nie lada wyzwanie. Po krótkim, przymusowym postoju ruszamy dalej. Pierwsze 6 km rzeka prowadzi poprzez pola, pastwiska i łąki. Nie ułatwiało nam to jednak przeprawy. Było po prostu bardzo wąsko. Sytuację pogarszała zamarzająca przy brzegach rzeka. Na szczęście mamy Tadeusza. Jego najdłuższy kajak radzi sobie doskonale z przebijaniem się przez krę. Dzięki Tadeuszowi mamy ułatwione zadanie. Ułatwione nie znaczy niestety proste. Tak, więc w tych warunkach nawet najmniejsza przeszkoda wydaje się nie do pokonania i na przejście zamarzniętych odcinków potrzebujemy bardzo dużo czasu (i sił). Tadek liczy na to, iż odcinek leśny nie będzie tak skuty lodem. Po drodze mijamy kilka dopływów i jeden z ostatnich mostków. Od tego miejsca powrót nie będzie już łatwy. Według gpsu nie mamy jeszcze połowy. Rzeka na dalszym odcinku trochę pokornieje, rozszerza się. Jak miało się okazać później to tylko drobna przygrywka do decydującego etapu.
Wpływamy do lasu. Zrazu spokojnie. Po chwili nie mamy już najmniejszych złudzeń. Zwałka za zwałką. Przy jednej z nich musimy skapitulować i przejść bokiem. Trochę obawiamy się czy uda nam się z powrotem założyć fartuchy. Są kompletnie zmarznięte. Pijemy małą, ciepłą, miętową herbatkę i debatujemy, co zrobić z fartuchami. Metoda pierwsza: obić o pień drzewa, aż skruszeją. Metoda druga: na chwilę zamoczyć w wodzie, aby odtajały. Kombinacja obu sposobów przynosi oczekiwany rezultat. Po krótkiej walce udaje nam się je w końcu założyć. Tadeusz nie omieszkał okrasić naszych działań krótkim komentarzem: na zimowe spływy należy zabierać fartuchy materiałowe, a nie neoprenowe. Przynajmniej da się je bez problemów założyć zmarznięte na kokpit.
Ruszamy dalej. Sporo lodu, wąskie przejścia między drzewami. Jedna z przeszkód (potrójne drzewo) będzie obiektem wspomnień Andrzeja. Zaklinował się tak skutecznie, iż pomocą z brzegu pospieszył mu Tadeusz. Po chwili pomógł również i mi. Przy okazji nabrałem trochę wody do kajaka. Na szczęście już blisko. Andrzej wspominał coś o 400 metrach. W takich warunkach to około 20 minut. A w spodniach zimno. Jeszcze kilka zakrętów i widać auto. Migiem z kajaka do wnętrza auta. Trzeba się przebrać. Filip (syn Andrzeja) pomaga mi zdjąć rękawice. Chłopaki pakują sprzęt na przyczepę i po krótkim postoju jedziemy do domu.
Cieszę się, że mogłem spróbować swoich sił w takich warunkach i nawet przeżyłem. W drodze powrotnej termometr w pokazywał 19,5 stopnia mrozu.

Kamienica 2009

KamienicaRzeka jest jak kobieta: uciążliwa, ale piękna. Takim stwierdzeniem jeden z kolegów skwitował sobotni spływ zimowy rzeką Kamienicą. Zaczęło się całkiem niewinnie od "zapomnienia" termosu z ciepłą herbatą. Potem było coraz lepiej. Po pierwsze, praktycznie na samym starcie zgubiłem wiosło (co nie zdarza się często). Po drugie, złamałem wiosło (sorry Andrzej). Chłopaki płyną dalej, a ja tymczasem zaliczam 3 km bieg po nowe wiosło. Z myślą o tym, iż będę ich gonił przez najbliższe dwie godziny wsiadam ponownie do kajaka. Zdziwiony nieco spotykam ich trzy drzewa dalej. Niestety z uwagi na złe samopoczucie jednego z uczestników musimy zadzwonić po transport. Na szczęście droga jest tuż obok koryta rzeki. Chwilę potem mamy dwie eskimoski (obie dwójki). Obsada dwójek też rezygnuje. Zostało nam siedem, jednoosobowych kajaków (w tym Tadek i ja). Czas mocno nas goni. Za niecałe dwie godziny ma się zrobić ciemno. GPS podpowiada, że słońce zajdzie za 1,5 h. Krótko po 16.00 docieramy do Gałąźni Małej, mijając wcześniej elektrownię i prawy dopływ Kamienicy. Andrzej stanął na wysokości zadania i zmęczeni (ale zadowoleni) mamy szansę ogrzać się przy ognisku. Nie zabrakło oczywiście kiełbasy i grzańca. Przy ogniu Tadeusz opowiada (praktycznie bez przerwy) o sobie. Szczyt humoru osiągamy przy relacji z DEBILa (Długodystansowy Ekstremalny Bieg Inaugurujący Lato), gdzie Tadziu informuje, iż "na Jarze Raduni w dwie i pół godziny przeleciał dziesięciu"... Pozazdrościć kondycji.
Kamienica w porównaniu do poprzedniego roku zaskoczyła stopniem trudności i ilością przeszkód. Warto podkreślić, iż praktycznie na całym odcinku (14 km) towarzyszył nam niczym niezakłócony spokój i naturalne piękno przyrody.

Wieprza 2009

WieprzaPogoda czasem portafi zaskoczyć. W przepiękny listopadowy poranek rozpoczęliśmy spływ rzeką Wieprzą na odcinku Broczyna - Kawka. Całość to około 18 km. Temperatura powietrza niewiarygodnie wysoka, 10 - 11 stopni. Czyli jak w kwietniu. Start w Broczynie z leśnego pola namiotowego, wyśmienitego na letni biwak. Rzeka w wersji light. Teoretycznie na tym odcinku napotkaliśmy tylko jedną rozsądną przeszkodę. Tadek pomógł nam przez nią przepłynąć (podstawił dziób swojego kajaka). Sam natomiast musiał skorzystać z pomocy brzegu. Poza tym (początkowym) odcinkiem trasa przebiega bez najmniejszych niespodzianek. Warto by tu wrócić latem. Spływ zakończyliśmy w Kawce niedaleko Biesowic i elektrowni. Jest to dogodne miejsce wodowania kajaków, przy tym łatwo dojechać autem. Był to jeden z zimowych spływów z ekajaki.pl. Na szczęście to dopiero początek sezonu zimowego i jest szansa na kolejne weekendowe atrakcje.

Słupia v4 2009

Tym razem, zupełnie niespodziewanie miałem okazję spłynąć z grupą klientów Microsoftu. Oględnie mówiąc, jaki software, tacy klienci... Tak, spływ obfitował w wywrotki, kabiny, eskimoski i inne wersje całkowitego zanurzenia...

Słupia v3 2009

Na koniec wakacji spotkało mnie ciekawe doświadczenie. Uczestniczyłem w zorganizowanym spływie na Słupi (standardowy odcinek Soszyce – Gołębia Góra) jako… instruktor. Zastanawiające jest to jak wielu ludzi pojawia się na rzece bez najmniejszego przygotowania. Na dodatek chyba głusi. Trudno zrozumieć, dlaczego wołając do osad, które napływają na przeszkodę i widzą, iż inni już na niej utknęli, trzeba używać tuby. A i to nie na wszystkich działa. Drugie zjawisko, z jakim miałem do czynienia to tłok, co najmniej jak w tramwaju. Na Gołębiej Górze kończyło spływ około 100-120 kajaków. Ostatnia sprawa to sprzęt. Sporo kajakowiczów pływa nadal na szklakach. Jasne, że nie każdego stać na polietyleny, ale wypożyczanie sprzętu, którego pokład przecieka jak sito jest nieodpowiedzialne.

Cytaty 2009

Ale nam pan emocji dostarczył. Dziś to nawet kutry mają problem z wyjściem w morze. Mój syn też pływa kajakiem, ale od teraz to mu na to nie pozwolę...

Mącikał: w wolnym tłumaczeniu nazwa miejscowości Męcikał.

Słupia v2 2009

SłupiaTym razem pod opieką dzielnych kajakarzy z ekajaki Magda zabrała część rodziców ze swojej klasy wraz z pociechami na krótki spływ kajakowy. Trafiliśmy na Słupię (bo blisko) na odcinku Soszyca – Gołębia Góra (bo miły odcinek). Przed startem Tadek poprowadził małą odprawę wraz ze szkoleniem dla tych “co pierwszy raz”. Wypłynęliśmy około godziny 11.00. Do dyspozycji mieliśmy kilkanaście dwójkowych kajaków + Tadek i Andrzej, jako instruktorzy. Moja żona dostała Tadka na wyłączność i przeszła pełne szkolenie kajakowe. Jak mówiła po spływie, dawno nie czuła się jak uczennica. No nic to właśnie jest cały Tadek. Oczywiście nie obeszło się bez kilku wywrotek. Dominował w tej dziedzinie pewien Brytyjczyk… Z ogromnym, iście angielskim humorem popisał się (co najmniej dwa razy) kompletną kabiną. Zachował przy tym stalowe nerwy i stoicki spokój. Life is full of surprises :) Andrzej zapomniał mi powiedzieć, że zawsze zatrzymujemy się mniej więcej w połowie drogi w okolicach resztek mostu, przy dębie. No niestety, pociągnęliśmy aż do końca odcinka.
Pogoda (może z małym wyjątkiem) i humory dopisały. Spływ zakończyliśmy sympatycznym ogniskiem z pieczonymi kiełbaskami.
Andrzej dokonał niemożliwego i… przepłynął bystrze na Gołębiej Górze pod prąd.

Co zabrać na spływ? 2009

W trosce o początkujących zamieszczam listę rzeczy, które najczęściej zabieramy na dłuższy spływ.
- apteczka,
- jedzenie. Świetnie się sprawdzają zupki chińskie (w plastikowych kubeczkach, wystarczy zalać), 3-4 konserwy, chleb. Nieodzowne są batoniki, czekoladki,
- woda mineralna (lepiej więcej niż mniej), do mycia, picia, średnio na osobę 1 butelka dziennie,
- odzież (zapakowaną szczelnie w foliowe worki, a dopiero potem w plecaki, torby). Pakujemy kompletami, a nie według typu odzieży. Dzięki temu, żeby rano się ubrać wystarczy rozpakować jeden, a nie cztery worki. Lepiej wziąć kilka mniejszych toreb/plecaków, niż jeden ogromny (gdzie go zmieścić w kajaku?),
- mapy,
- toporek,
- zapałki, podpałka do ognia,
- kubełek do gotowania wody,
- aparat,
- płyn do mycia naczyń + gąbka,
- ręczniki papierowe,
- masło (w plastikowym opakowaniu),
- otwieracz do konserw i butelek,
- przyprawy,
- kombinerki,
- papier toaletowy,
- latarka (najlepiej czołówka) + DODATKOWE BATERIE,
- scyzoryk,
- mocna linka (5 - 10 metrów),
- śpiwór,
- karimata,
- namiot,
- sandały (nie klapki - po prostu odpłyną) + buty na zmianę,
- przybory toaletowe (jak ktoś nie lubi się myć to nie musi),
- naładowany telefon komórkowy,
- rękawiczki (najlepiej "kolarskie"),
- czapka, okulary przeciwsłoneczne, krem z wysokim filtrem (na jeziorze może porządnie nas "strzaskać"),
- metalowy kubek, sztućce,
- kawa (jak ktoś lubi),
- konieczne jakiś płyn/spray przeciw komarom i kleszczom.

Proszę pamiętać, że ładowność dwuosobowego kajaka nie jest nieograniczona i wynosi około 200-220 kg (w tym załoga :).

Słupia 2009

Raz na siedem lat otwierane jest stare koryto Słupi od Byliny do Strugi. Tutaj i tutaj można znaleźć filmy promocyjne z majowego spływu Słupią.

Bytowa 2009

Bytowa Korzystając z gościnności e-kajaki.pl startując prawie z domu popłynęliśmy Bytową. Zdjęcia ze spływu można znaleźć tutaj, a krótki film z pokonywania jednej z przeszkód tutaj.
Jak zwykle pogoda dopisała (było tylko kilka stopni na minusie). W trakcie spływu złapała nas mała zadymka śnieżna z dużymi opadami śniegu.


Kamienica 2008

KamienicaZmęczeni Bożonarodzeniowym lenistwem w sobotę po świętach spróbowaliśmy swoich sił na Kamienicy. Tutaj znajdziecie krótki opis rzeki zaczerpnięty z Wikipedii.
Rzeka mająca długość 33,0 km, wpływa do Słupi w 77,4 km. Wystartowaliśmy z mostu na drodze numer 209 w miejscowości Kamieńc krótko po godzinie 9.00. W spływie uczestniczyło 12 osób (w tym Tadek, Andrzej, Włodek z ekajaki). Jak zwykle sprzęt zapewniony przez organizatora był bez zarzutu. Generalnie brakowało tylko śniegu. Kamienica zaskoczyła nas przepięknym otoczeniem.
Praktycznie cały czas płynie się wśród lasu (głównie bukowego, z odrobiną brzozy). Strome brzegi, w wielu miejscach podcięte wysokie zbocza powodują, iż człowiek czuje się jak w ogromnym wąwozie. Rzeka płynie dość wartkim nurtem. Być może był to spowodowane to jej wysokim stanem. Spływ udało się zaliczyć bez wysiadania z kajaka, choć w dwóch miejscach korzystałem z pomocy "sił zewnętrznych". Uczciwie należy przyznać, iż koryto na odcinku kilkunastu kilometrów usiane jest zwałkami. Dwójkowe kajaki musiały co kilkaset metrów (na niektórych odcinkach) wysiadać z kajaków. Organizatorzy zapewniają, iż w porozumieniu z leśniczymi dokonają drobnej przecinki, co zdecydowanie ułatwi spływ. W dwóch miejscach dość mocno przycisnęło mnie do wody. Raz, kiedy widząc z dużej odległości zagradzające nurt drzewo zlekceważyłem podejście i wbiłem się kajakiem pod gałąź. O mało co nie postawiło mnie bokiem. Drugi raz udało mi się zaklinować pomiędzy konarami i nie miałem szans na samodzielne opuszczenie kajaka. Na szczęście pomoc jednego z kolegów uratowała mnie przed wysiadaniem. Niestety nie obeszło się bez poważniejszych przygód. Jedna z uczestniczek otarła się o pień i rozcięła powiekę. Polsko-niemiecka para zaliczyła pełnego grzybka na 300 metrów przed metą. Dosłownie na przedostatnim drzewie. Nawet nie było sensu ich przebierać.
Zmarznięci, ale zadowoleni dotarliśmy do celu. Nasz spływ zakończył się około godziny 15.00 w miejscowości Gałęźnia Mała, na polu biwakowym, tuż przed mostem. Moim zdaniem ten odcinek stanowi ciekawą alternatywę dotarcia do Słupi.

Bibliografia:
http://www.rzgw.gda.pl/zlewnie1.php3?p=311
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kamienica_(Kaszuby)
http://www.ekajaki.pl/splywy_jednodniowe/kamienica_do_slupi.html

Łupawa 2008

Krótka relacja z Łupawy z jesiennego pływanie z ekajaki.pl. Wystartowaliśmy z Kozina. Trzy osoby. Kolega z ekajaki.pl pojechał w stronę Łupawy i rozpoczął w przeciwnym do nas kierunku. Pierwszy raz płynąłem Chopperem. Kajak jest niezły, ale na rzeki górskie. Trudny w opanowaniu na prostych odcinkach. Jego ogromną zaletą/wadą jest płaskie dno, które umożliwia bezproblemowe przepływanie przez kamienie, drzewa i inne przeszkody. Jednocześnie powoduje, iż na prostych sprzęt nie trzyma dobrze kierunku. Łupawa, jak to Łupawa. Początek prosty wśród pól. Do Podkomorzyc nic dziwnego nie powinno się zdarzyć. Między Podkomorzycami, a rozlewiskiem elektrowni w Łupawie zaczyna się mocniejszy odcinek z wieloma głazami i zwałkami. Przy jednej z niewinnie wyglądających zgubiłem wiosło. Na szczęście udało się je wyłowić bez wysiadania. To niestety nie koniec przygód. Kilkanaście metrów dalej wcisnęło mnie pod konar, z wiosłem wbitym od strony pnia w dno. Jedyne, co mi pozostało to zanurzyć twarz w wodzie i wypłynąć po drugiej stronie. Nadal w kajaku! Honor uratowany. Kilkaset metrów dalej spotkałem wiosłującego pod prąd. Zawróciliśmy, przepłynęliśmy około kilometra w górę rzeki, a następnie około 1,5h czekaliśmy na dwóch pozostałych kolegów. Zdążyłem się w międzyczasie posilić i przebrać mokrą koszulkę. W dalszej drodze do Łupawy nie napotkaliśmy trudności. Szkoda, że z uwagi na inne obowiązki nie mogę wybrać się na kolejne jesienne spływy z ekajaki.pl.

Wierzyca 2008

Wierzyca Andrzej zadzwonił i zapytał czy przypadkiem nie znajdę kilku dni czasu na spływ. No i znalazłem. W 3,5 dnia zrobiliśmy (we trójkę) całą Wierzycę. Około 165 km. Spływ zakończyliśmy na Wiśle w Gniewie. Było super. 50 km dziennie robi swoje. Wieczorem marzyliśmy tylko o tym, aby położyć się spać. Jednym z uczestników (jak się później okazało) był gość, który ukończył debila (Długodystansowy Ekstremalny Bieg Inaugurujący Lato).
Niestety, tak jak w kilku innych przypadkach, im bliżej ujścia tym rzeka bardziej zaczyna przypominać ściek. Właściwie, z każdym z dużych miast na trasie było coraz gorzej.
Najgorsze było to, że w następny weekend jeden gość przepłynął tą samą rzekę w czasie 4,5 dnia… pod prąd…
Tutaj można obejrzeć film ze spływu.

Słupia v2 2008

SłupiaZastanawiałem się, kiedy do tego dojdzie. Mając tak piękną rzekę pod ręką nie korzystaliśmy z niej prawie wcale. Przyszła pora, aby to zmienić. Wybraliśmy się (Wioleta i ja) razem z dzieciakami (Mati, Hubert i Filip) na spływ Słupią na odcinku od Soszyc do Jeziora Głębokiego. Spływ zaplanowaliśmy na dwa dni, z uwagi na brak obycia kajakowego części uczestników postanowiliśmy nocować na Gołębiej Górze. Poza tym dzieciaki cieszyły się z noclegu pod namiotem, ogniska i całej otoczki biwaku. Przyznaję, iż miałem pewne obawy, co do umiejętności Huberta. Poradził sobie jednak wyśmienicie. Szczególnie jak na pierwszy raz.
Pamiętam dokładnie, iż akurat tej nocy widać było wiele spadających gwiazd. Przy tym niebo było czyste, a noc spokojna.
I tu mała uwaga. Przed tym spływem zapomniałem użyć offa. Skończyło się kleszczem...

Ps. Mam nadzieję, iż był to miły weekend.

Studnica 2008

StudnicaSłysząc wiele dobrego o krótkim, aczkolwiek ciekawym dopływie Wieprzy, zdecydowaliśmy się ruszyć na weekendowy spływ. Źródła Studnicy znajdują się na zachód od Miastka. Całkowita długość to 38 km. Dostępna jest dla kajaka od Miastka. Na długości około 30 km ma charakter górskiej rzeki nizinnej z dużą ilością kamieni i zwalonych drzew w korycie. Średni spadek około 2°. Szlak jest malowniczy, nieco trudny, do Kawcz bardzo uciążliwy.
Teoretycznie na przebycie szlaku potrzeba dwóch dni. Wszystko jednak zależy od tego, co się będzie działo w trakcie spływu. Gorąco polecam miłośnikom przebijania się przez drzewa i krzaki.
Wyruszyliśmy z Miastka, przy zniszczonym mostku tzw. “bytowskim” za ruinami młyna. Rzeka jest widocznie zanieczyszczona. Cała masa polietylenu i szkła pod każdą postacią. Ogromnie szkoda, że wielu z nas jeszcze nie rozumie jak piękną mamy przyrodę. Po drodze kilka bystrzy. Pierwsze z nich utworzone na progu wodnym. Należy płynąć po prawej stronie. Kolejne naturalne z ogromnych kamieni. Bardzo duży spadek. Przepłynąłem bystrze, zaparkowałem kajak i wróciłem do Wojtka, aby mu pomóc. No i stało się. Mój kajak chciał dokończyć spływ samodzielnie. Skończyło się na stracie butelki wody…
Kilkaset metrów za mostkiem “bytowskim” rzeka przepływa pod niskim mostkiem. Można go przepływać leżąc w kajaku. Na wybetonowanym brzegu ruiny budynku z (prawdopodobnie) pięknym dzwonem sygnałowym. Po lewej widać ostatnie zabudowania Miastka (budynki oczyszczalni ścieków). I tu ciekawostka. Ten odcinek płynęliśmy około 2 godzin. Wychodzimy na brzeg. Pytamy pracownika oczyszczalni gdzie jesteśmy, a on ze stoickim spokojem odpowiada: w Miastku… Wysoki brzeg to nasyp dawnej linii kolejowej. Oczywiście małe bystrze. Tu spotkaliśmy dość gęsty deszcz. Debatując, co dalej, z jednego z konarów wyskoczyła do wody przepiękna jaszczurka. Za odcinkiem łąk rzeka wpływa w las i się oczyszcza. Brzegi rzeki praktycznie przez cały czas są podmokłe. Co kilkaset metrów do Studnicy wpadają malutkie dopływy. Liczne zwalone drzewa. Jeszcze nie widziałem tak “zwałkowej” rzeki. Mijamy metalowy mostek. Na lewym brzegu za lasem Łodzierz. Wypływamy na łąki, ilość przeszkód maleje. Rzeka spokojnieje. Kilkaset metrów przed mostkiem mamy przygodę, która decyduje o przedterminowym zakończeniu spływu. Wojtek przez przypadek dotyka gniazdo os i na najbliższym mostku decydujemy o wezwaniu transportu.
Spływ można wbrew pozorom zaliczyć do udanych. Znalazłem swój scyzoryk (zgubiony na Słupi).
Z pewnością jeszcze tu wrócimy.

Słupia 2008

Słupia No i stało się. Po kilku latach pływania “w koło komina” w końcu zdecydowaliśmy się na spływ na rodzimej Słupi. Cały szlak dostępny dla kajaka zaczyna się w Gowidlinie, kończy w Ustce ma 124,7 km. My wystartowaliśmy w czwartek rano (22.05 Boże Ciało) z Amalki, korzystając ze sprzętu również rodzimej (a jakże) firmy ekajaki.pl. Zabraliśmy ze sobą trzy dwójki i trzy jedynki. Niestety deszcz nie padał już kilka tygodni tak więc na niektórych odcinkach wody było jak na lekarstwo.
Słupia to w większości śródleśny szlak kajakowy, z odcinkami przełomowymi, w tym słynną rynną sulęczyńską – jednym z najtrudniejszych na Niżu Polskim odcinków o charakterze górskim. Przyznaję bardzo przyjemny.
Po drodze spotkaliśmy kilka elektrowni, powodujących dwukrotnie konieczność przewożenia kajaka (w Bylinie oraz Gałąźni Małej, na końcu Jeziora Głębokiego). Na szlaku jest dość dużo zwalonych drzew, szczególnie w początkowym i środkowym odcinku. Nie są one jednak szczególnie uciążliwe. Można je pokonać nie wysiadając (w większości przypadków) z kajaka. Na trasie (z uwagi na elektrownie) jest kilka malowniczych jezior sztucznych (Krzynia, Konradowo) oraz naturalnych.
Zdjęcia zamieściłem dzięki uprzejmości Artura i Wojtka. Pełną galerię można obejrzeć tutaj.

Dalszy opis spływu pojawi się wkrótce…

Piaśnica 2008

Piaśnica Po krótkiej przerwie w spływach zdecydowaliśmy się na kilkugodzinny spływ biegiem Piaśnicy na odcinku od Jeziora Żarnowiec do morza. Pomimo, iż spływ odbył się trzynastego obyło się bez poważniejszych przygód.
Właściwie poza atrakcjami w postaci par łabędzi oraz “tam” utworzonych przez spływające części roślin nic trudnego nas nie czekało. Co nie zmienia faktu, iż rzeka jest miejscami urokliwa (szczególnie na odcinku ostatnich 2 km przed ujściem do morza). Bardzo malowniczo prezentują się meandry rzeki. Szczególnych emocji dostarcza ujście. Rzeka przepływa przez plażę wartkim strumieniem. Zatrzymaliśmy kajaki na słonecznym brzegu w oczekiwaniu na transport.
Próbowaliśmy wpłynąć na otwarte morze, z uwagi jednak na temperaturę wody i wysokie fale nie było to możliwe (ani rozsądne). Kajak w jednej chwili zatrzymywał się na dnie, a kilka sekund później był porywany przez fale…
Warto podkreślić czystą i dość przejrzystą wodę.

Słupia 2007

Tydzień później (29 grudnia) wyruszyliśmy w liczbie około 30 osób z Soszycy, aby dotrzeć do Jeziora Głębokiego. Start bez większych problemów (poza koniecznością zrobienia kilku zdjęć). Pierwsze atrakcje = pierwsza wywrotka bliżej nieznanych dziewczyn już po kilkuset metrach. W połowie drogi zatrzymaliśmy się za mostem na trasie nr 212. Za mostem jest całkiem przyjemne bystrze.
Słupia jest znacznie czystsza od Bytowy. Nie znajdziesz na niej (tak wielu) plastikowych butelek. Spotkaliśmy bobry, wydrę i kilka par łabędzi z młodymi.
Co ciekawe wywrotkę zaliczył nawet nasz “organizator”. W banalnym miejscu, zaczepiając się kapturem o wystającą gałąź. No nic, zdarza się nawet najlepszym. Pogoda znowu dopisała. Było nawet cieplej niż na Bytowie (około 0 stopni). Szkoda tylko, że nie było śniegu. Mam nadzieję, że wrócimy tutaj latem.

Bytowa 2007

W dość mroźny grudniowy dzień wybrałem się ze znajomym z e-kajaki.pl (i nie tylko) na spływ rzeką Bytową i krótkim odcinkiem Słupi. Rozpoczęliśmy z małym opóźnieniem naprzeciwko poczty w Bytowie. 9:40 start. Rzeka Bytowa w ostatnim czasie podlega regulacji i 1/4 spływu przebiegała odcinkami sporadycznie tylko poprzecinanymi niewielkimi progami. Poza częścią uregulowaną klasycznie. To znaczy kilka zwalonych drzew, nienaruszona przyroda. Są miejsca na zalewie rzeki, w których trudno znaleźć ślady działania człowieka. Co ciekawe brak śniegu wcale nie ujmował piękna otaczającej nas naturze.
Jednym z najciekawszych wrażeń było pływanie po prawie zamarzającej wodzie. Na zalewie rzeki Bytowy, przy -4C i braku ruchu powierzchni lód tworzy się bardzo szybko. Niesamowite uczucie budzi wbijanie wiosła i dziobu w “szkło” tafli wody. Spływ zakończyliśmy na jeziorze Głębokim w wigwamie (ognisko + sympatyczny grzaniec = wyśmienita atmosfera). Ostatnie załogi dopływały już po ciemku (po 16:30).
Niestety całość pozytywnych wrażeń ze spływu zniweczyła ilość śmieci. Sarkastycznie rzecz ujmując polietylenu na rzece najwięcej było w mijanych przez nas butelkach i opakowaniach, a nie w kadłubach naszych kajaków.

Bukowina i Łupawa 2007

No i stało się. Po kilku latach przerwy postanowiliśmy wrócić na Łupawę. Ale aby było inaczej niż zwykle zaczęliśmy tym razem od Bukowiny. O ile dobrze pamiętam, to pierwszy spływ, na którym zaliczyłem kabinę. Właściwie w banalny sposób, bo patrząc na kolegę, który zbiera swoje graty po wywrotce, nie zauważyłem jak woda napiera na rufę. Po chwili zrobiło mi się nieco za zimno "na plecach" i moment później kajak ważył już z pół tony. Nie pozostało mi nic innego jak z gracją go opuścić.

Drawa 2006

Szlak Drawy należy do najciekawszych w Polsce i dlatego chętnie przemierzają go turyści-kajakarze. Swą malowniczość zawdzięcza zmienności krajobrazu doliny Drawy i cechom jej koryta. Rzeka na przemian jest wąska i szeroka, płytka lub głęboka, bystra lub leniwa. Dno ma muliste, piaszczyste lub kamieniste. Brzegi bywają zadrzewione, krzewiaste lub bezdrzewne, płaskie lub urwiste, podmokłe albo suche. Czasami Drawa tworzy zarośnięte rozlewiska, by znowu pędzić dzikimi przełomami. Kajakarz napotyka na spiętrzenia, bindugi, małe elektrownie wodne i jazy. Może również odwiedzić kilka interesujących miast i miasteczek, m.in. Czaplinek, Złocieniec, Drawsko Pomorskie czy Drawno.
Drawa zbiera czyste wody z Pojezierza i Równiny Drawskiej. Nazwa rzeki prawdopodobnie wywodzi się od rdzenia „dreu”, co w dawnych językach indoeuropejskich oznaczało „biec”, „spieszyć się”, i dobrze oddaje charakter tego prawego dopływu Noteci.
Tutaj znajdują się zdjęcia ze spływu.

Poprad 2005

Wybraliśmy się na godzinny spływ po Popradzie. 8km po górskiej rzece i pierwszy spływ mojego syna. Długość całej rzeki to 168,8 km, z czego 107 km na Słowacji, 31,1 km stanowi granicę polsko-słowacką, a 30,7 km leży w Polsce. Średni roczny przepływ mierzony na granicy – 22,3 m3/s. Poprad to górska rzeka dla prawdziwych twardzieli. Wystartowaliśmy z Piwnicznej korzystając z usług lokalnej “firmy” wypożyczającej kajaki. Spływ trwa około godziny (zależy od ilości zaliczonych wywrotek). “Firma” odbiera tych, którzy przeżyli w okolicach Rytro lub jeśli mają dość odpowiednio wcześniej. Zdarzyło się kilka groźnych spotkań z kamykami, bo nurt całkiem bystry… Po 8 km dotarliśmy do Rytro.
Po drodze przepływając pod dwoma mostami (jeden w Młodowie, drugi w samym Rytro). “Firma” oferuje również spływy na dłuższych odcinkach, ale z racji mniejszej ilości czasu i towarzyszących nam dzieci nie zdecydowaliśmy się przedłużać wycieczki.

Wda 2005

Wda zwana też Czarną Wodą jest lewym dopływem Wisły. Płynie na Pojezierzu Południowopomorskim przez Równinę Charzykowską, Bory Tucholskie i Wysoczyznę Świecką, w województwach pomorskim i kujawsko-pomorskim. Wypływa na Równinie Charzykowskiej, na wysokości 160 m n.p.m. z jeziora Krążno, ok. 11 km na południowy-wschód od Bytowa, koło wsi Osława-Dąbrowa, na południowy-zachód od Jeziora Wieckiego. Przepływa przez wiele jezior m.in. Schodno, Radolne, Wdzydze, Żurskie, Gródek. Poniżej jeziora Wdzydze odgałęzia się Kanał Wdy. Następnie wielkimi zakolami i łukami płynie przez Bory Tucholskie. Ta piękna nizinno -leśna, meandrująca wśród lasów rzeka, posiada liczne zatoki, a piaszczysto-kamieniste dno porastają wodorosty. W niewielkiej odległości od Wdy leży ponad 350 mniejszych lub większych jezior. Poniżej Tlenia wpływa na Wysoczyznę Świecką. Uchodzi do Wisły w Świeciu w Dolinie Fordońskiej na wysokości ok. 23 m n.p.m.

Dalszy opis spływu pojawi się wkrótce...

Ps. jeśli przez ostatnie cztery lata nie uzupełniłem opisu, to pewnie już tego nie zrobię :)

Kłonecznica, Zbrzyca, Brda 2004

Rzeka Kłonecznica wypływa z jeziora Kłączno (dzieli się na dwie części Studzieniczne i Ryńskie) i jest dostępna dla kajaków od miejscowości Studzienice. Powierzchnia jeziora to 212 ha. Głębokość maksymalna 17 metrów. Rzeka po kilku kilometrach dociera do Jeziora Małego. Po niewielkiej przenosce w Hammer Młynie trafiamy na Jezioro Kielskie (powierzchnia 140 ha). Jezioro ma wydłużony i dość nieregularny kształt. Docierając na ostatnich kilometrach biegu w okolicach leśnictwa Laska rzeka rozdzielona została na bieg ku pstrągarni i traci niestety część wód. Ten fragment jest bardzo malowniczy, woda płytka, bystra, najeżona kamieniami. Kajak (dwuosobowy) w niektórych momentach zawadza rufą o brzeg. Przy trudniejszych manewrach nie mieści się w nurcie....Spływaliśmy dwójką, ale znacznie korzystniejsze byłyby jedynki. Sprzęt oczywiście z nami (namioty, śpiwory, karimaty, jedzenie, woda (do picia też...) i masę innych mniej i bardziej potrzebnych rzeczy. Na spływ Kłoniecznicą należy zarezerwować jeden maksymalnie dwa dni.

(kolejne dni spływu opisane zostały w części dotyczącej Zbrzycy i Brdy)

Dzień 1

Wypływamy jak zwykle w okolicach godziny 12.00. Start w Kłącznie. Po drodze Jezioro Małe. Na wszystkich jeziorach dręczył nas silny, porywisty wiatr, najczęściej w twarz. Nie muszę dodawać jak się wiosłuje pod wiatr... Szybko... Fala czasem wlewa się do kajaka. Wiosła trudno utrzymać pod wiatr. Na jeziorku (zresztą na kolejnych również) masa kormoranów. Podobno jeden może zjeść do pół kilograma ryby dziennie. Nic dziwnego, że wędkarze ich nie lubią. Na końcu jeziora poszukujemy wejścia na Kłonecznicę. Trochę to trwa, ale w końcu trafiamy (zatoka w prawo). Kłonecznica jest bardzo spokojną rzeką. Praktycznie nie natrafiamy na przeszkody. Napotykamy za to ogromną ilość ptaków (kaczki, zimorodki, kukułki i wcześniej wymienione kormorany). Docieramy do Hammer Młyna. Książki zalecają przenoskę z prawej, my proponujemy z lewej. Łagodniejsze zejście przy tartaku. Wypływamy na Jezioro Kielskie (potem dowiemy się, że wiatr i woda zabrały trzech rybaków). Nie ma żartów.
Za jeziorem rzeka przyspiesza wzdłuż mocno zalesionej doliny. Mijamy leśniczówkę Modrzejewo i most. Docieramy do wsi Stoltmany. Tam spotykamy mieszkańca Bytowa... Trzeba było wybrać się na spływ, żeby trafić na "prawie sąsiada". Chwilę odpoczywamy (herbata z rumem) i ruszamy dalej. Pada deszcz. Mijamy dwa mosty (w Stoltmanach i na trasie Zapceń - Kruszyn). Docieramy do osady Budy. Tu zaczyna się najlepsza część szlaku :). Zastawka do pstrągarni, nurt rzeki po prawej zwęża się (około 1,6 metra). Tak, dwójka ledwie się mieści. Ale o tym potem. Wpadliśmy na pomysł, żeby przeciągnąć kajak po trawie wzdłuż drogi ku pstrągarni. Zły pomysł. Po pierwsze daleko (jakieś 800 - 1000 metrów), po drugie kajak prawie tego nie wytrzymał (kamienie w trawie). Lepiej ciągnąć/ popychać kajak w nurcie. Potem zaczyna się prawdziwa rzeka. Ostre meandry rzeki, szybki nurt, kamienie w nurcie.

Chyba tylko w tej części widać te 2 promile spadku. Można to porównać tylko z łagodniejszą częścią Łupawy... Przyznam szczerze, że przez ostatnie 20 kilometrów tego nam brakowało. Szkoda, że trafiliśmy na taką rzekę dopiero w końcowym odcinku. Chwilę potem nurt się uspakaja, poszerza. Rzeka wpływa do Jeziora Księże. Kierujemy się na przeciwległy brzeg (Mogiel lub Modziel Mały. Tu będzie nasz pierwszy obóz. Łąka, domek letniskowy, w cieniu, którego rozłożyliśmy namioty. I tablica: "Teren wojskowy. Wstęp wzbroniony"... Miejmy nadzieje, że pogoda się poprawi...

Dzień 2
Zbrzyca

Zbrzycę zaliczyliśmy niejako przy okazji, traktując ją jak pomost pomiędzy Kłonecznicą, a Brdą. Na odcinku od Jeziora Laska do Jeziora Długiego nie jest to nawet szlak Zbrzycy. Na Zbrzycę wpadliśmy na wysokości Jeziora Parszczenica. Poprzez Jezioro Śluza dotarliśmy do Jeziora Witoczno, dalej w kierunku szlaku Brdy. Rzeka jest bardzo spokojna, odcinek super malowniczy. Spływ nadaje się nawet dla młodszych uczestników. Żadnych przenosek, praktycznie bez drzew w poprzek nurtu. Nawet niedoświadczony kajakarz powinien dać sobie radę. Zdecydowanie polecamy, a w najbliższym czasie postaramy się powrócić na całą Zbrzycę.

(poprzedni dzień spływu opisany został w części dotyczącej Kłonecznicy, kolejny w części na temat Brdy)

Pogoda rzeczywiście dopisała... Praktycznie od startu płyniemy pod silny wiatr (Jezioro Długie, wraz z Jeziorem Laska i Księże o łącznej powierzchni 180 ha i długości około 4 km). Tak silny, że kajak stoi w miejscu lub nawet cofa się, mimo, iż wiosłujemy. Przed nami stadko łabędzi. Odpływają spokojnie (mimo wiatru). Zazdroszczę im dzielności... Na szczęście po odbiciu w lewo (na Jezioro Parszczenica, powierzchnia 78 ha) wiatr nam sprzyja. Wpływamy na właściwy szlak Zbrzycy. Jezioro ma bardzo urozmaiconą linię brzegową. Na jeziorze są dwie wysepki. Surfujemy. Znajdujemy zabłąkana pupę (przynęta na węgorza lub inną rybę żerującą przy dnie). Mijając zwężenie jeziora po lewej widać resztki stanicy harcerskiej, łącznie z piwniczką.. Lądujemy na chwilę. Dobre miejsce na odpoczynek. Niestety nie dla nas. Płyniemy dalej. Po kilku chwilach docieramy na Jezioro Śluza (powierzchnia ponad 76 ha). Jezioro ma wydłużony kształt, całe jest otoczone lasem. Ku końcowi zwęża się, rozpoczyna się rzeka. Na początku nawet o 20 metrowej szerokości. Spokojnie, wystarczająco głęboko. Żadnych niespodzianek. W połowie biegu chaty kryte strzechą po obu stronach rzeki. Chwila odpoczynku, kilka zdjęć. Wpływamy na Jezioro Witoczno (około 101 ha powierzchni, głębokość do 5 metrów). Po lewej nasz główny cel, rzeka Brda. Po prawej w oddali widać wieżę neobarokowego kościoła Św. Barbary (wzniesiony pomiędzy 1913, a 1916 według projektu Fritza Kunsta) w Swornychgaciach.

Brda

Brda zaliczana jest do najpiękniejszych szlaków kajakowych w Polsce. Naszym zdaniem całkiem słusznie. Postaramy się wrócić na Brdę jak tylko będzie to możliwe. Zaliczyliśmy tylko jej niewielki fragment od Jeziora Witoczno do Woziwody.

(poprzednie dni spływu opisane zostały w części dotyczącej Kłonecznicy i Zbrzycy)

Wpływamy na Brdę. Autostrada z początku rozczarowuje. Sporo zabudowań. Mijamy ciekawy drewniany most. Odcinek rzeki o szybszym nurcie. Szerokość i głębokość rzeki powyżej normy (do tej pory pływaliśmy na "maluchach"). Mijamy Płęsno. Wpływamy na Jezioro Małołąckie (powierzchnia 37 ha). Na lewo od tego jeziora można dotrzeć kajakiem do malowniczego Jeziora Płęsno (powierzchnia 94,6 ha, głębokość do 35 metrów). Chwila odpoczynku przed wypłynięciem na Jezioro Łąckiem. Widzimy bardzo silny wiatr tuż za cyplem (stoimy na prawym brzegu). Będzie ciekawie... Małe rozeznanie w nawigacji i ruszamy. Jezioro ma powierzchnię 126,7 ha, głębokość 15 metrów. Jest dość długie (owalne), 1,7 km. No i popełniliśmy błąd w nawigacji. Prujemy prosto z falą do brzegu po prawej stronie (przystań). Niepotrzebnie, ujście rzeki jest w głębi owalu. Trzeba było trzymać się lewego brzegu (mniejszy wiatr...). Decyzja o podzieleniu załogi. Spotykamy się za mostem Konarzyny Brusy. Zaraz będziemy na Jeziorze Dybrzk, które uważane jest za najpiękniejsze na Pomorzu. Graniczy z Parkiem Narodowym Bory Tucholskie. Powierzchnia Jeziora to 216 ha. Jezioro nie jest szerokie (około 600 - 700 metrów), ale za to dość długie (5km). Tym razem jest ciekawiej... Bardzo silny wiatr. Fala do 60 - 70 centymetrów. Tym razem docieramy z wiatrem do brzegu. Wysiadam (wybieram wariant pieszy -> "pierwszy spływ pieszy"), Darek płynie chwilę sam. Przepływa przez Kosobudno (60 ha) i spotykamy się przed mostem kolejowym Chojnice - Kościerzyna. Docieramy do Męcikału (czytaj: "Mącikał"). Małe zakupy i powoli rozglądamy się za miejscem na nocleg. Za Męcikałem rozpoczyna się spiętrzenie rzeki na zaporze Mylof, które tworzy sztuczny zbiornik wodny Jeziora Zapora o powierzchni 645,6 ha, długości 7 km i szerokości 80 metrów. Rzeka nie wygląda jak rzeka... Nocleg znajdujemy na prawym brzegu. W odległości 1/3 drogi do Mylofu jest przyjemnie urządzone pole z "grzybkiem", miejscem na ognisko i toaletą. Za niewielką opłatą (uiszczoną u gospodarza, 5 zł od namiotu) można tam spokojnie przenocować na dobrze urządzonej polance (WC, grzybek "do jedzenia", ławeczki, miejsce na ognisko). Robimy duży ogień, Darek łowi dwie małe rybki i idziemy spać.

Dzień 3

Pobudka 6.00. Świeci piękne słońce. Zajadamy śniadanko. To jest to. Szkoda stąd odpływać. Rzeka to nie rzeka. To jezioro. Zresztą zbiornik nazywa się zapora (pow. 646,6 ha, długość 7 km, szerokość 80 m). Szeroka autostrada. Po krótkiej chwili mijamy domki letniskowe (po lewej). W oddali widać zaporę. To Mylof. Hydroelektrownia została oddana do użytku w 1998 roku (moc 2 MW, przepust wody w formie schodów, spadek 12 m, szybkość wody 22 m/s). W leśniczówce za 1 zł (nie dotyczy leśniczych i innych pracowników Lasów Państwowych) można wypożyczyć wózek do przenoski. Zejścia za elektrownią są 2: po prawej i po lewej. Proponujemy po lewej (łagodnie, ale dłużej). Prawa strona jest bardzo stroma. Oglądamy dokładnie tamę, kanał (200 metrów dalej). W końcu wodujemy kajak. Uwaga na spusty wody z pstrągarni po lewej. Rzeka płynie bardzo dostojnie. Meandruje. Sofcik. Mijamy most kolejowy (trasa Chojnice - Czersk). Zalecamy pod prawym przęsłem. Docieramy do miejscowości Rytel (małe zakupy, telefon do domu). Wpływamy w granice Tucholskiego Parku Krajobrazowego. Bardzo spokojnie. Cisza. Pomagamy wędkarzom w odczepieniu linki i znalezieniu paru zagubionych woblerków. Mijamy leśnictwo Uboga. Mniej więcej w tym miejscu rzeka oddala się od kanału nawadniającego, który ciągnął się po lewej od Mylofu. Docieramy do miejscowości Brda. Mijamy most drogowy. Chwilę dalej ujście (po lewej) Czerskiej Strugi. Za moment Raciąska Struga (tym razem dla odmiany po prawej). Kilka zimorodków dalej docieramy do miejsca z tabliczką "Kąpiel bez strojów kąpielowych dozwolona" :). Płyniemy leniwie bez użycia wioseł. Docieramy do miejscowości Woziwoda. Tu kończy się mój spływ. Darek płynie dalej.

Łupawa 2003

Łupawa zaliczana jest do najtrudniejszych szlaków kajakowych na Pomorzu. Rzeka bierze początek w maleńkim leśnym jeziorze koło Soszycy, tuż u południowego krańca jeziora Jasień. Trafia do jeziora Obrowo. W odległości kilometra od południowego brzegu jeziora Obrowo przechodzi szlak Słupi. Przepływa przez interesujące krajobrazowo jezioro Jasień (589 ha, głębokość do 32,2 m), największe w Parku Krajobrazowym „Dolina Słupi”, następnie, jako górski potok przez głęboko wciętą dolinę przełamuje się przez pasma moren, aby zniknąć w rozległym i płytkim jeziorze Gardno, do którego dociera płaską nadmorską równiną. Na terenie Słowińskiego Parku Narodowego kanały Łupawa–Łebsko i Łebsko–Gardno łączą sąsiadujące z sobą rozległe akweny. W letniskowo-rybackich Rowach Morze Bałtyckie pochłania krnąbrne, lekko zasolone już w Gardnie wody Łupawy. Szybko spływająca w kierunku morza rzeka płynie przez lasy i malownicze okolice. W górnym i środkowym biegu szlak przepływa przez przecinającą pasma moren dolinę o charakterze przełomowym. Z dopływów największe (ale niespławne) są Obrowa i Bukowina, zasilające Łupawę w górnym biegu. W górnym odcinku, do ujścia Bukowiny, nurt jest bardzo płytki, kajak trzeba to holować, to przenosić nad obalonymi pniami i ciężkimi kładkami (a jest ich kilkanaście). Dalej przeszkód również nie brakuje, zwłaszcza niebezpiecznych do spłynięcia kamienistych bystrzy. Do Żelkowa rzeka ma I klasę czystości, a w wielu miejscach głębokość odpowiednią do kąpieli. Na przygodę z Łupawą trzeba być dobrze przygotowanym, bo chociaż szlak ten nie jest zbyt długi, to jednak nie wszystkim wystarczą teoretycznie zakładane 4–6 dni wędrówki. Tym trudnym, uciążliwym szlakiem, zwłaszcza na przełomowych odcinkach, lepiej płynąć bez bagaży, kajakami jednoosobowymi. Turystyczne dwójki też sobie poradzą, lecz będzie to wymagało od ich załóg większego wysiłku, a bagaże trzeba pieczołowicie zabezpieczyć przed zamoczeniem, bo na każdym kroku czają się niebezpieczeństwa. Kajaki dwuosobowe umożliwiają załadowanie większej ilości bagażu i sprzętu niezbędnego w takiej wyprawie. My spływaliśmy właśnie dwójkami, ale miejsce załoganta zajmował sprzęt. Wrażenia na pewno będą niezapomniane.

Dzień 1

Wypływamy około 13.00 (w piątek trzynastego). Pomijając występy folklorystyczne jednego z tubylców to start przebiegał bez większych zakłóceń. Pakowanie kajaka, wiązanie bagaży i jedziemy. Jezioro Jasień. Kilka kilometrów wiosłowania. Momentami silniejszy wiatr. Fala. Czasami trudno jest utrzymać kajak dziobem do fali. Świetny trening przed „prawdziwym spływem”. „Sofcik” jak mówi Darek. Wyrażenie to miało mi towarzyszyć jeszcze wiele razy... Na koniec (jeziora) chwila przerwy przy pomoście. Chłopaki na papierosa, ja na batonika. Zaczynamy spływ. Płyniemy wzdłuż zabudowań. Masa mostków. Na drzewach niesamowite pajęczyny. Mój kajak robi, co chce... Jakiś czas potem rzeka robi się spokojniejsza. Wysiadamy. Darek wpadł na pomysł wydojenia krowy. Krowie się to najwyraźniej nie spodobało... Nic z tego, nie będziemy mieli świeżego mleka... Za to mój kajak odpłynął. Gdyby nie szybka akcja Krzyśka odebrałbym go w Rowach. Wsiadamy. Sporo wiosłowania. Koło Podkomorzyc Łupawa płynie starym korytem i kanałem, a nad obydwoma nurtami przechodzi podrzędna droga do Karwna. Pierwsza przenoska. Tama na rzece przy pstrągarni. Szeroka na 6 m, a głęboka na 0,6 m Łupawa szybko zmierza na zachód. Przez kilka minut płynie się między drzewami porastającymi brzegi, ale za wysokim zalesionym wzgórzem, przy którym trasa skręca na północny zachód, zaczyna się dziki przełom. Dalej rzeka robi się ciekawsza. Kamienie w wodzie. Rzeka przyspiesza i wpada do ciemnego leśnego jaru i stromych zboczach. Woda huczy na bystrzach, a liczne mielizny, głazy i zwalone drzewa zalegające koryto zmuszają do slalomu, którego trasa nie pokrywa się jednak z kierunkiem meandrowania i niejedną przeszkodę trzeba opłynąć, przebijając się w poprzek prądu głównego. Mijamy 4 innych zapaleńców na kajakach. Są z Krakowa. No i pięknie. To już nie jest spływ, to walka z naturą. Kamieni nawet nie widać. Słychać tylko trzeszczenie kajaka.... Bardzo często pchamy/ciągniemy kajaki stojąc w wodzie. Super. Ślepa uliczka. Musimy cofnąć się pod prąd. Chłopakom się to udaje, ja dopływam do rury nad wodą i spokojnie czekam aż mi pomogą. Potem jest już tylko gorzej. Jakieś 6 razy szukaliśmy miejsca na obóz. Tu za mało trawy, tu za stromo... Ale w końcu dobiliśmy. Łąka z wykoszoną trawą. Ognisko, namioty. Jedzenie!!! I spać.

Dzień 2

9.00. Pobudka. Śniadanie (bardzo obfite). Zresztą na spływie należy przestawić się na 2 posiłki (rano i wieczorem). Najgorsze jest pakowanie. Wszystko zawinąć w worki foliowe. Tragedia. Wytrzymamy. Rzeka jak to rzeka. Czasami spokojnie, czasami ciekawiej. Po 2 km wąwóz przemienia się w szeroką dolinę, porośniętą borem sosnowym. Suche, wysokie brzegi sprzyjają lądowaniu, ale z biegiem czasu coraz więcej na nich chaszczy, trzcin i łóz. Kajak czasami mnie słucha, czasami nie. Nurt nieco zwalnia, rzeka rozszerza się do 12-15 m, tracąc przy tym na głębokości. Na granicy Łupawy przepływ blokuje zapora elektrowni (80 m od lewej strony). Przenosiny. Krótki postój w Łupawie. Nieco dalej nad rzeką przechodzi most drogowy. Około 16 wyruszamy w dalszą drogę. Spoza ocieniających nurt zarośli trudno dostrzec cokolwiek. W Łupawie rzeka skręca na północ, kryjąc się w wąskiej dolinie o niewysokich, lecz stromych stokach porosłych wiekowymi sosnami. Trzymając się prawego urwiska szybko niesie ku Poganicom. Po opuszczeniu doliny po lewej stronie widać ponad drzewami dachy pierwszych domów, a po kilku minutach ukazuje się zwalisty ceglany młyn z początku XIX w. Wpłynąwszy na młyński staw, należy przybić do lewego brzegu przed białym murkiem, przenieść kajak 20 m wzdłuż murku i uważnie zestawić go z metrowej skarpy. Nie wiem czy widzieliście kiedyś spływ z przenoszeniem kajaków (około 200-300 metrów) po łące. Nam się to przytrafiło. Pomyliliśmy drogę i wpłynęliśmy do pstrągarni. Do rzeki było ponad 200 metrów. Wędkarze padali ze śmiechu widząc nas ciągnących kajaki... W końcu je przenieśliśmy... Następny przystanek Restauracja „Nostalgia”. Żaden obiad, po prostu musimy przenieść kajaki... Rzeka jest na tym odcinku dość spokojna. Zaraz za mostem otaczają ją jednak zielone ściany gęstej roślinności. Kilka zwalonych drzew łatwo ominąć, bo odcinek jest dość bezpieczny do przebycia. Wąskie pasma łąk na lewym brzegu pozwalają wejrzeć w głąb doliny, której stoki z upływem kolejnych kilometrów zbliżają się do rzeki, tworząc niewielki wąwóz. Za wyjściem z przewężenia po prawej stronie kończy się ściana lasu, odsłaniając ulokowane na stoku zabudowania Strzyżyna. Mnóstwo wędkarzy. Każdy narzeka na „małe” i „krótkie”. Na tym odcinku Łupawa przebija się przez Wysoczyznę Damnicką, której strome wzgórza osiągają do 70 m wysokości względnej. Spod Strzyżyna wygina się na południe wielkim zakolem, pofalowanym mniejszymi meandrami, jednak po 3 km powraca na kurs północny. Po bokach znów piętrzą się leśne wzgórza, a ponad zwężającymi nurt łozami wyrastają pomnikowe dęby. Duża głębokość i brak poważnych przeszkód umożliwiają rozwinięcie dość dużej prędkości. Jednak po pewnym czasie nurt zwalnia, co zwiastuje bliskość miejscowości Łebień. Dopływamy: Łebień „5 km od Bobrowników”. Tutaj na brzegu rzeki będzie nasz drugi postój. Obok elektrowni i torów kolejowych. Nie najlepsze miejsce... Zaraz też mamy możność poznać przedstawiciela tutejszej fauny, który w dość malowniczy sposób (często używając słów powszechnie uznanych za niestosowne) opowiada o sobie. Ognisko małe, bo blisko lasu. Nawet strażniczka nam o tym przypomina. Idziemy spać.

Dzień 3

Pobudka 8.30-9.00 (w przypadku Darka). Pogoda jak w poprzednie dni. Bardzo słonecznie. Przenosimy kajaki (zapora) (40 m od prawej strony). Pakujemy się i odpływamy. Zaraz za mostem zaczyna się zabawa. Próg nie jest wysoki, ale silny prąd sprawia, że błędne ustawienie kajaka podczas manewru (na próg trzeba płynąć prostopadle) lub przyhamowanie na przeszkodzie może skończyć się wywrotką. Przez następną godzinę rzeka płynie ładną doliną, zbliżając się do wysokich stoków. Na granicy lasu i łąk niespodziewanie wykonuje 10 krótkich zygzakowatych skrętów. Przejmuje lewy dopływ - Karżniczkę - i wpada w ciemny wąwóz porosły wiekowymi bukami. Potem monotonnie. Drzewa. Drzewa przy brzegu. Drzewa w poprzek. Drzewa płynące. Drzewa z korzeniami ponad wodą. Po 2 km ściany wąwozu stają się niższe i rozsuwają się, ukazując perspektywę pól i dalekich wzgórz. Darek mówi o jakiejś brzózce i trudnych chwilach w jej pobliżu. Podobno każdy się tam przewraca. Zajadam batonika (spróbujcie kiedyś wyciągnąć batonika z kieszeni spodni w kajaku trzymając wiosło -> „Twój najlepszy przyjaciel na spływie”). Nagle brzózka. Batonik do kajaka i walczyć. Brak sterowania. Udało się. Chwilę potem równie przyjemny mostek. Kamienie, pęd wody wyrywa kajak. Tym razem również się udało. Podobno mostek został tu zbudowany po to, żeby kajakarze mieli się gdzie suszyć, bo „każdy się tu przewraca”. Chwilę potem odpoczywamy w okolicach starego młyna (lewy brzeg). Im bliżej Damna, tym wyraźniej widać na lewym brzegu 30-metrowe wzgórze z wielkim urwiskiem od strony Łupawy. Nad skarpą można dostrzec półowalny wał grodziska, a od strony wioski czytelny zarys fosy. Osłonięte łozami koryto mija wschodni skraj wioski w odległości 100 m, więc gdyby nie niski, betonowy most drogowy, można by ją przeoczyć. Rzeka zmierza w stronę lasu, wijąc się łagodnymi meandrami między niewysokimi stokami doliny. Prąd słabnie, w wodzie pojawiają się wodorosty, a wzdłuż brzegów niewielkie pasma trzcin. O 16 docieramy do Dżedzewa. Elektrownia wodna. Zapada decyzja – tu nocujemy (w końcu jest niedziela). Piękne, spokojne miejsce. Elektrownia wyposażona jest w oryginalny mechanizm w położeniu poziomym. Chłopaki zabierają się do łowienia ryb. Jak dotąd 3:1. 3 – jakiś miejscowy gość (ogólnie rzecz biorąc mamy do nich szczęście) 1 – Darek (ale największy). Jutro wcześniej wstajemy.

Dzień 4

Ruszamy z Dżedzewa. Właściwie wszystko byłoby ok gdyby nie pogoda. Całą noc padało. Pada jak odpływamy. Za rozlewiskiem zamkniętym zaporą (przenoska długości 120 m od prawej strony) widać kolejny most drogowy, a na lewo od niego leży osada Drzeżewo. Szybko mijamy Góry Chocimirowskie. Po drodze uwaga na 2 metrowe zwężenie. Rzeka bardzo leniwa. Przenosimy kajaki na kanał koło starego domu przy jazie. Cudownie spokojnie miejsce. Obok resztki sadu owocowego. Na oko 200 letnie cisy. Szkoda opuszczać tak piękny zakątek. Chwilę płyniemy kanałem. To najłatwiejszy etap, co nie znaczy, że mniej malowniczy. Za Drzeżewem rzeka spływa po dwóch niewielkich progach i przemierza ciemny wąwóz, w którym pochylają się nad wodą wielkie drzewa. Trasa mija osadę Zgojewo i niewielki most drogowy, po czym kreśląc łagodne zakola, podmywa wschodni stok doliny. Kilometr na prawo od mostu (trasa Główczyce-Słupsk) leży Żelkowo, a 100 m na lewo - osada Drzonkowo. Docieramy do Żelkowa. Ogromna elektrownia. Miły gość na miejscu. Powoli przestaje padać, niebo się przeciera i do końca spływu pogoda znowu jak marzenie. Zaczyna zmieniać się krajobraz. Na jednym z jazów wpływamy do bocznego kanału (jak w grobowcu Tutenchamona). Oczywiście musimy się cofnąć. Przenosimy kajaki. Płasko. Rzeka meandruje wśród pól i trzcin. Płynąc dalej Łupawą można się nie przejmować ty, że staje się ona coraz węższa, zarośnięta, a miejscami jej nurt zamiera. Do Rowokołu (115 m n. p. m., święta góra Słowińców) wije się bardzo krętym korytem. Zawsze mam nadzieję, że to już ostatni zakręt... Jednak nie. Jeszcze kilka. Docieramy do Smołdzina. Kolejna elektrownia. Kolejne przenosiny (przez lewy kanał i 50 m lewym brzegiem). Kolejny gość... Chwilkę zostajemy na zakupy. Jak zwykle po paru podejściach lądujemy na obóz. To miejsce jest najpiękniejszym obozem na spływie. Po pierwsze nikt się do nas nie przyczepił (no może poza parą źrebaków i dwóch klaczy). Po drugie jutro ostatni etap. Przed nami jezioro Gardno (2468 ha, głębokość do 2,6 m) (wokół lub w poprzek).

Dzień 5

Wyruszamy wcześnie, czyli po 13... Przed wpłynięciem na jezioro trzeba pokonać kolejną zastawkę i próg wodny. W kilka chwil docieramy do jeziora. Brzegi akwenu są podmokłe, mocno zarośnięte trzciną i na ogół niedostępne. Jezioro wygląda spokojnie. Zapada decyzja – płyniemy na skróty. Na jeziorze okazuje się, że z brzegu wyglądało to lepiej. Uwaga na ten etap trasy. Przy większym wietrze nie ma co marzyć o przepłynięciu kajakiem w poprzek, znacznie lepiej jest popłynąć wzdłuż brzegu. Docieramy do wyspy Kamiennej na środku. Chwila odpoczynku. Chwila dla fotoreporterów. Na południowo-wschodnim brzegu jeziora leżą połączone wsie: Gardna Wielka i Gardna Mała. Płyniemy dalej. Łupawa wypływa z jeziora w jego północno-zachodniej części. W półtorej godziny od wyruszenia lądujemy w Rowach. Oczywiście Darek musi dotrzeć aż na plażę. Spora fala u wyjścia z portu, ale Darek szaleje. Potem oczywiście ma kłopot z powrotem, ale przy pomocy Krzyśka (przepakowanie kajaku) udaje mu się wpłynąć. Najlepszym komentarzem tej próby jest kilka słów od starszego małżeństwa siedzącego na falochronie. „Ale nam pan emocji dostarczył. Dziś to nawet kutry mają problem z wyjściem w morze. Mój syn też pływa kajakiem, ale od teraz to mu nie pozwolę...” No niestety to już koniec. Następny spływ w przyszłym roku...